Jeśli dodamy do tego nadchodzącą erę finansowego fair play, które nota bene dotyczyć zdaje się tylko wybranych (czyt. szukających usprawiedliwienia dla swej bierności i oszczędności na rynku) prezesów, jawić się nam może obraz, kiedy to szkoleniowcy, a nie piłkarze będą żyjącymi na walizkach obieżyświatami.
Skład bowiem zmienić coraz trudniej.
Piłkarze się cenią, cenią ich też pozbywające się ich kluby. Dotyczy to oczywiście tych, którzy są aktualnie na topie. Sanchez, Tevez, Fabregas, Pastore, Neymar. Te nazwiska elektryzowały w oknie transferowym. O nich mówiło się najwięcej, a liczebniki przy tych nazwiskach się pojawiające przewyższały roczny budżet większości klubów europejskich. Kilku z wymienionych zmieniło otoczenie, część pozostała, ale wszyscy będą musieli udowodnić swą wartość z prasowych spekulacji, na boisku. A będzie o to trudno.
Jest też druga grupa, żeby było skomplikowanie- nie mniej się ceniąca. To piłkarze, którzy na pewnym etapie, łapiąc ciepłą, dobrze płatną posadę trzymają się jej z ogromną werwą i energią. Wydatek ten tak nadwątla ich siły, że niewiele zostaję na grę w piłkę. Statystują więc do końca kontraktu, nie godząc się choćby na wypożyczenie, o sprzedaży do np. beniaminka ligi już nie wspominając. Używając slangu z Konwiktorskiej- "Klub Kokosa".
I tu można przytoczyć nazwiska: Amauri, Muntari, Pandev (choć ten ostatni akurat końca mercato w Interze nie dotrzymał).
Reasumując: trudno nabyć, jeśli już to rzadko za przystępną cenę. Pozbyć się jeszcze trudniej, a wraz z listą zatrudnionych pustoszeje klubowa kasa i perspektywy w kolejnym mercato są jeszcze gorsze.
Gwarancji na trafność transferu, we współczesnej piłce nie ma właściwie dużej. Jak inaczej traktować bowiem fakt, że Snejder, Robben, Van der Waart, Ibrahimovic, do dziś przyklejaliby gumy do żucia na spodzie ławek rezerwowych w Primera Division licząc po cichu na to, że pewnego dnia przykleją się one do nogawki designerskich spodni ich znienawidzonego trenera. Tak bowiem było jeszcze 2-3 lata temu. Dziś kupiłby ich każdy z najlepszych klubów Europy i to za każde pieniądze, ale ich pozycja jest tak silna, że nawet ręce arabskich szejków zbyt pewnie po nich nie sięgają.
Nie inaczej jest w Serie A, a patrząc na wyniki osiągane przez najaktywniejszych na rynku transferowym, inaczej też nie będzie.
Jak po okresie transferowej zawieruchy wygląda piłkarska rzeczywistość na Półwyspie Apenińskim?
Nowa "Stara Dama" i nieśmiertelne "Zebry"
Na czele tabeli Juventus. Nowy stadion, nowy trener (Conte), nowy napad (Matri, Vucinic), nowy rozgrywający (Pirlo), nowa obrona (Bonucci, Lichsteiner). Zbudowali, sprzedali, wypożyczyli, kupili, wydali. Ale czy coś zmienili?
Wyniki dobre, ale... nieco złudne. Na rozkładzie Siena i Parma. Remisy ze słabiutką Bologną i przeciętną Catanią. Wygrana z Milanem- niespodziewana i nieco przypadkowa. Bramki po błędach i w ostatnich minutach świadczą bardziej o kryzysie Rossonerich niż potędze "Starej Damy". Zresztą ostatnie mercato Juve, to trzecie już przemeblowanie drużyny w ostatnich latach i choć wymienieni zawodnicy ugrają napewno więcej, niż Giovinco, Melo, Diego czy Amauri, to faworytem do mistrzostwa, dla większości obserwatorów, Bianconerri wciąż nie są.
Drugie Udinese. I tu zaczyna się "zagwostka". W tamtym sezonie rewelacyjni. W mercato stracili Sancheza i Inlera, co z racji na możliwości finansowe i pozycję klubu w europejskiej hierarchii było nieuniknione. Zostali wprawdzie Di Natale i Handanovic, ale na miejsce w środku tabeli nikt by we Frulii nosem nie kręcił. A tutaj? Wyniki dobre, punkty konsekwentnie zbierane, a Di Natale już mierzy w kolejny tytuł króla strzelców.
Pojechali na San Siro... i różnicy do poprzedniego sezonu (4:4 w meczu cios za cios z mistrzem Włoch) ja osobiście nie widziałem. W miejsce starych talentów przyszły nowe. Ambicja, zaangażowanie, widowiskowość i tempo gry bez zmian.
Przysłowiowa "bułka odrostka". Kim więc jest ów Rostek? ;-)
Trener Francesco Guidolin.
Dziwny to świat, w którym laicy i eksperymentatorzy pokroju Gaperiniego czy Leonardo dostają szansę w największych klubach, a nierzucający się w oczy, wybitni zawodowcy tkwią gdzieś pod austriacką granicą. Tkwią tam, mimo iż wciąż trzęsą ligą, biją się o LM, a Palermo wolałoby maraton Juve- Milan- Inter niż kolejne odwiedziny zebr ze Stadio Friuli.
Sam zainteresowany powiedział, że chciałby pracować w wielkim klubie, ale go tam nikt nie polecił. Niezrozumiałe, nawet jeśli weźmie się poprawkę na to, że z wyglądu i ubioru przypomina raczej wędkarza spod Suwałk niż włoskiego celebrytę. Ale to, w Mediolanie chyba zmienić nie trudno.
"Osioł, jaki jest, każdy widzi."
Tak, parafrazując legendarną już definicję konia, opisać można grę Napoli. Osioł (maskotka neapolitańczyków) to zwierzę mądre i uparte. Tak jak prezes De Laurentis.
Założenia przedsezonowe spełnione z nawiązką. Zatrzymani w klubie: Hamsik, Cavani, Cannavaro i De Sanctis. Wszyscy oni stanowią o potędze Azzurich. Odbity atak Interu po Lavezziego (choć bez niego neapolitańczycy daliby sobie radę). Kilka wzmocnień, w tym jedno kontrowersyjne. Niechciany w Interze Pandev, który odszedł ze świadomością braku szans na grę we wzmocnionym jeszcze napadzie Nerazzurich. I paradoksalnie może wyjść na tym najlepiej, bo ze swoim doświadczeniem w LM (Lazio, Inter) i w optymalnej formie jest w stanie pod Wezuwiuszem osiągnąć więcej niż jego byli koledzy. W poprzednim sezonie pisałem, że Napoli, mimo iż liczyło się w walce o tytuł na papierze, to z Mediolanu konsekwentnie wracało na tarczy, a różnica zawsze widoczna była na pierwszy rzut oka.
Dziś, po demolce jaką urządzili sobie błękitni w dwumeczu z mediolańczykami (o potężnym kryzysie w stolicy Lombardii jeszcze napiszę, bo to długi temat), już tak nie uważam. Napoli to główny kandydat do mistrzostwa. Jeśli tylko nie przeszkodzi im gra w Champions League (a grupę mają trudną) spełnić się może marzenie śnione od ery Maradonny, od 1990 roku. Scudetto.
"Facciamo alla Romana" czyli każdy płaci za swoje.
W Wiecznym Mieście też zmiany. A kursy obrane po obu stronach barykady, jak zwykle całkowicie odmienne.
Giallorossi na zakupy udali się z nowym właścicielem (Tomasso Di Benedetto). Sezon rozpoczęli z nowym trenerem (Luis Enrique) i kilkoma nowymi, ale bardzo obiecującymi twarzami (Krkic, Lamela, Osvaldo). W połączeniu z Tottim i De Rossim stanowić mogą naprawdę wybuchową mieszankę. Tyle, że nikt nigdy nie wygląda tak dobrze jak Roma... na papierze, przed sezonem.
Potem zaczynają się dąsy Francesco, wyniki w kratkę i ogólny, charakterystyczny dla rzymian "tumiwisizm". Kto był i widział, ten wie. A 8 punktów w 5 meczach (tyle co Lazio) na kolana nie rzuca. Ale motywacji nie zabraknie napewno na zbliżające się derby. Tym bardziej,że rywal jakby silniejszy.
Lazio (jak zwykle tanim kosztem) ściągnęło do klubu atak, który "musi" mu dać przynajmniej 20 bramek w sezonie. Charyzmatyczny, szalony "obieżyklub" Cisse i precyzyjny, niezawodny Klose. Do tego bardzo utalentowany, skonfliktowany z poprzednim klubem (czytaj wzięty za bezcen) bramkarz kadry Marchetti.
Drużyna wzmocniona tak mądrze, że pozbycie się dwóch gwiazd- Muslery i Zarate nie powinno pogorszyć wyników. A to wszystko z zyskiem finansowym. Pragmatyczny Lotito znów zwycięża? Do tego stwierdzenia potrzebny, bardziej niż cokolwiek innego, będzie mu triumf w Derby della Capitale. Triumf na który czeka od pięciu kolejnych spotkań. A ujmując rzecz pragmatycznie -wystarczy remis. Wszak w derbach Rzymu nie chodzi o to, by wygrać. Chodzi o to, by nie przegrać. Kto raz widział, ten wie...