poniedziałek, 3 października 2011

Chaos po mercato

Łatwiej zmienić trenera niż piłkarzy. To znane powiedzenie często przyświeca włodarzom wielu klubów na całym świecie. W dobie dotykającego kluby piłkarskie kryzysu, ograniczeń budżetowych (szejków arabskich z premedytacją pomijam), ograniczeń dotyczących liczby piłkarzy z paszportem UE, oraz  wygórowanych żądań finansowych futbolistów nabiera ono nowego, ważnego znaczenia.
Jeśli dodamy do tego nadchodzącą erę finansowego fair play, które nota bene dotyczyć zdaje się tylko wybranych (czyt. szukających usprawiedliwienia dla swej bierności i oszczędności na rynku) prezesów, jawić się nam może obraz, kiedy to szkoleniowcy, a nie piłkarze będą żyjącymi na walizkach obieżyświatami.
Skład bowiem zmienić coraz trudniej.
Piłkarze się cenią, cenią ich też pozbywające się ich kluby. Dotyczy to oczywiście tych, którzy są aktualnie na topie. Sanchez, Tevez, Fabregas, Pastore, Neymar. Te nazwiska elektryzowały w oknie transferowym. O nich mówiło się najwięcej, a liczebniki przy tych nazwiskach się pojawiające przewyższały roczny budżet większości klubów europejskich. Kilku z wymienionych zmieniło otoczenie, część pozostała, ale wszyscy będą musieli udowodnić swą wartość z prasowych spekulacji, na boisku. A będzie o to trudno.

Jest też druga grupa, żeby było skomplikowanie- nie mniej się ceniąca. To piłkarze, którzy na pewnym etapie, łapiąc ciepłą, dobrze płatną posadę trzymają się jej z ogromną werwą i energią. Wydatek ten tak nadwątla ich siły, że niewiele zostaję na grę w piłkę. Statystują więc do końca kontraktu, nie godząc się choćby na wypożyczenie, o sprzedaży do np. beniaminka ligi już nie wspominając. Używając slangu z Konwiktorskiej- "Klub Kokosa".
I tu można przytoczyć nazwiska: Amauri, Muntari, Pandev (choć ten ostatni akurat końca mercato w Interze nie dotrzymał).

Reasumując: trudno nabyć, jeśli już to rzadko za przystępną cenę. Pozbyć się jeszcze trudniej, a wraz z listą zatrudnionych pustoszeje klubowa kasa i perspektywy w kolejnym mercato są jeszcze gorsze.
Gwarancji na trafność transferu, we współczesnej piłce nie ma właściwie dużej. Jak inaczej traktować bowiem fakt, że Snejder, Robben, Van der Waart, Ibrahimovic, do dziś przyklejaliby gumy do żucia na spodzie ławek rezerwowych  w Primera Division licząc po cichu na to, że pewnego dnia przykleją się one do nogawki designerskich spodni ich znienawidzonego trenera. Tak bowiem było jeszcze 2-3 lata temu. Dziś kupiłby ich każdy z najlepszych klubów Europy i to za każde pieniądze, ale ich pozycja jest tak silna, że nawet ręce arabskich szejków zbyt pewnie po nich nie sięgają.

Nie inaczej jest w Serie A, a patrząc na wyniki osiągane przez najaktywniejszych na rynku transferowym, inaczej też nie będzie.
Jak po okresie transferowej zawieruchy wygląda piłkarska rzeczywistość na Półwyspie Apenińskim?

Nowa "Stara Dama" i nieśmiertelne "Zebry"

Na czele tabeli Juventus. Nowy stadion, nowy trener (Conte), nowy napad (Matri, Vucinic), nowy rozgrywający (Pirlo), nowa obrona (Bonucci, Lichsteiner). Zbudowali, sprzedali, wypożyczyli, kupili, wydali. Ale czy coś zmienili?
Wyniki dobre, ale... nieco złudne. Na rozkładzie Siena i Parma. Remisy ze słabiutką Bologną i przeciętną Catanią. Wygrana z Milanem- niespodziewana i nieco przypadkowa. Bramki po błędach i w ostatnich minutach świadczą bardziej o kryzysie Rossonerich niż potędze "Starej Damy". Zresztą ostatnie mercato Juve, to trzecie już przemeblowanie drużyny w ostatnich latach i choć wymienieni zawodnicy ugrają napewno więcej, niż Giovinco, Melo, Diego czy Amauri, to faworytem do mistrzostwa, dla większości obserwatorów, Bianconerri wciąż nie są.

Drugie Udinese. I tu zaczyna się "zagwostka". W tamtym sezonie rewelacyjni. W mercato stracili Sancheza i Inlera, co z racji na możliwości finansowe i pozycję klubu w europejskiej hierarchii było nieuniknione. Zostali wprawdzie Di Natale i Handanovic, ale na miejsce w środku tabeli nikt by we Frulii nosem nie kręcił. A tutaj? Wyniki dobre, punkty konsekwentnie zbierane, a Di Natale już mierzy w kolejny tytuł króla strzelców.
Pojechali na San Siro... i różnicy do poprzedniego sezonu (4:4 w meczu cios za cios z mistrzem Włoch) ja osobiście nie widziałem. W miejsce starych talentów przyszły nowe. Ambicja, zaangażowanie, widowiskowość i tempo gry bez zmian.
Przysłowiowa "bułka odrostka". Kim więc jest ów Rostek? ;-)
Trener Francesco Guidolin.
Dziwny to świat, w którym laicy i eksperymentatorzy pokroju Gaperiniego czy Leonardo dostają szansę w największych klubach, a nierzucający się w oczy, wybitni zawodowcy tkwią gdzieś pod austriacką granicą. Tkwią tam, mimo iż wciąż trzęsą ligą, biją się o LM, a Palermo wolałoby maraton Juve- Milan- Inter niż kolejne odwiedziny zebr ze Stadio Friuli.
Sam zainteresowany powiedział, że chciałby pracować w wielkim klubie, ale go tam nikt nie polecił. Niezrozumiałe, nawet jeśli weźmie się poprawkę na to, że z wyglądu i ubioru przypomina raczej wędkarza spod Suwałk niż włoskiego celebrytę. Ale to, w Mediolanie chyba zmienić nie trudno.

"Osioł, jaki jest, każdy widzi."

Tak, parafrazując legendarną już definicję konia, opisać można grę Napoli. Osioł (maskotka neapolitańczyków) to zwierzę mądre i uparte. Tak jak prezes De Laurentis.
Założenia przedsezonowe spełnione z nawiązką. Zatrzymani w klubie: Hamsik, Cavani, Cannavaro i De Sanctis. Wszyscy oni stanowią o potędze Azzurich. Odbity atak Interu po Lavezziego (choć bez niego neapolitańczycy daliby sobie radę). Kilka wzmocnień, w tym jedno kontrowersyjne. Niechciany w Interze Pandev, który odszedł ze świadomością braku szans na grę we wzmocnionym jeszcze napadzie Nerazzurich. I paradoksalnie może wyjść na tym najlepiej, bo ze swoim doświadczeniem w LM (Lazio, Inter) i w optymalnej formie jest w stanie pod Wezuwiuszem osiągnąć więcej niż jego byli koledzy. W poprzednim sezonie pisałem, że Napoli, mimo iż liczyło się w walce o tytuł na papierze, to z Mediolanu konsekwentnie wracało na tarczy, a różnica zawsze widoczna była na pierwszy rzut oka.
Dziś, po demolce jaką urządzili sobie błękitni w dwumeczu z mediolańczykami (o potężnym kryzysie w stolicy Lombardii jeszcze napiszę, bo to długi temat), już tak nie uważam. Napoli to główny kandydat do mistrzostwa. Jeśli tylko nie przeszkodzi im gra w Champions League (a grupę mają trudną) spełnić się może marzenie śnione od ery Maradonny, od 1990 roku. Scudetto.


"Facciamo alla Romana" czyli każdy płaci za swoje.


W Wiecznym Mieście też zmiany. A kursy obrane po obu stronach barykady, jak zwykle całkowicie odmienne.
Giallorossi na zakupy udali się z nowym właścicielem (Tomasso Di Benedetto). Sezon rozpoczęli z nowym trenerem (Luis Enrique) i kilkoma nowymi, ale bardzo obiecującymi twarzami (Krkic, Lamela, Osvaldo). W połączeniu z Tottim i De Rossim stanowić mogą naprawdę wybuchową mieszankę. Tyle, że nikt nigdy nie wygląda tak dobrze jak Roma... na papierze, przed sezonem.
Potem zaczynają się dąsy Francesco, wyniki w kratkę i ogólny, charakterystyczny dla rzymian "tumiwisizm". Kto był i widział, ten wie. A 8 punktów w 5 meczach (tyle co Lazio) na kolana nie rzuca. Ale motywacji nie zabraknie napewno na zbliżające się derby. Tym bardziej,że rywal jakby silniejszy.
Lazio (jak zwykle tanim kosztem) ściągnęło do klubu atak, który "musi" mu dać przynajmniej 20 bramek w sezonie. Charyzmatyczny, szalony "obieżyklub" Cisse i precyzyjny, niezawodny Klose. Do tego bardzo utalentowany, skonfliktowany z poprzednim klubem (czytaj wzięty za bezcen) bramkarz kadry Marchetti.
Drużyna wzmocniona tak mądrze, że pozbycie się dwóch gwiazd- Muslery i Zarate nie powinno pogorszyć wyników. A to wszystko z zyskiem finansowym. Pragmatyczny Lotito znów zwycięża? Do tego stwierdzenia potrzebny, bardziej niż cokolwiek innego, będzie mu triumf w Derby della Capitale. Triumf na który czeka od pięciu kolejnych spotkań. A ujmując rzecz pragmatycznie -wystarczy remis. Wszak w derbach Rzymu nie chodzi o to, by wygrać. Chodzi o to, by nie przegrać. Kto raz widział, ten wie...

niedziela, 10 kwietnia 2011

„Myślę, że nie stało się nic”- czyli o ostatniej kolejce słów kilka.

            Tak śpiewał niegdyś Robert Gawliński z zespołem Wilki. I mógłby zaśpiewać tak też po minionej serii spotkań Serie A. Trzy czołowe drużyny odniosły planowe, bezproblemowe zwycięstwa i tym samym przedweekendowe status quo na Półwyspie Apenińskim zostało utrzymane.
            Inter pewnie zwyciężył Chievo, dzięki czemu w spokoju i z nadzieją mógł czekać na wieści z Florencji. Porażka z meczu wyjazdowego (jeszcze w erze Beniteza) została pomszczona, ale jak okazało się w niedzielę, było to raczej pyrrusowe zwycięstwo.
            Napoli wygrało pewnie i utrzymało przewagę, a Milan, mimo pozornie nerwowej końcówki, nie oddał prowadzenia w meczu z Violą. Meczu, w którym dobrze zaprezentował się Artur Boruc, „wyjmując” Rossonerim przynajmniej dwie bramki. Frey już wrócił po kontuzji. Między słupkami stanął jednak nasz rodak, ale mimo dobrej dyspozycji więcej mówiło się o kierunku, w którym się wypromował, niż o zdobyciu numeru 1. Ot , specyfika Serie A. Stara włoska szkoła mówi, że dobry bramkarz powinien drużynie w sezonie wybronić 10 punktów. W niedzielę nie doliczył sobie nasz ex-kadrowicz żadnego. A wszystko dlatego, że drużyna z Florencji powinna doświadczyć solidnego wietrzenia szatni. Grała ospale, bramki traciła łatwo, a w ofensywie nic specjalnego nie zaprezentowała. Pech. Gdyby grał w Napoli czy Lecce (drużyny te mają ambicję i grają „o coś”), już mógłby stać się ulubieńcem tifosich, a tak pewnie wróci na Wyspy, a przeciętny, młody, polski kibic nauczy się tylko z opowieści, że „Boruc wybitnym bramkarzem był”. Szkoda tym większa, że Glik, w tygodniu,  został wytypowany do dziesiątki  najgorszych transferów  w Serie A, w tym sezonie. Tyle w kwestii „Serie A, a sprawa polska”.
            Ale nie wszyscy po minionej kolejce mogą powiedzieć, że nie zmieniło się nic. Udinese skomplikowało sobie sytuację, po porażce u siebie z Romą. Poległo w okolicznościach dramatycznych (po karnym w 90 minucie). Jeśli dodamy, że obie bramki zdobył nieśmiertelny Totti (ponoć czuje się jakby miał 20 lat), to wyobrazić sobie możemy, co działo się w Rzymie owego wieczora. Roma coraz bliżej LM, z bogatym sponsorem w perspektywie. A po drodze do pobicia „tylko” Lazio. Wydaje się, że w takich okolicznościach „Magica” nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, tym bardziej, że będące w dołku Udinese jedzie w przyszły weekend na San Paolo. Będzie się działo.
Swoją drogą trudny orzech do zgryzienia będą mięli nowi włodarze Giallorossich. Mówi się o budowie drużyny, o napływie gotówki, o wielkich transferach… A tu, rewelacyjny duet- Vucinic, Boriello zepchnął w kąt Olimpico, przeżywający 30. młodość, Symbol Romy (sześć bramek w ostatnich meczach, w tym dwie z Lazio). Ale kto mówił, że będzie łatwo?
Coraz gorzej wygląda natomiast sytuacja Sampdorii. Ten zasłużony, bądź co bądź, klub stoi na krawędzi spadku do Serie B. Sytuacja to niesłychana, zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę, że jeszcze niedawno  "Blucerchiati" walczyli w europejskich pucharach, a w minionym sezonie przesądzili sprawę mistrzostwa dla Internazionale. Po ostatnim (ustalonym, jak mówią podejrzliwi) remisie z Chievo, przyszła porażka z walczącym o przetrwanie Lecce. I jeśli Genueńczycy, po raz kolejny, nie rozdadzą kart w partii o mistrzostwo Włoch (w najbliższy weekend grają z Milanem), to o utrzymanie będzie bardzo trudno.
W następnej kolejce hitów raczej brak. I jeśli nie zdarzy się katastrofa, to w poniedziałek, wnioski powinny być analogiczne do dzisiejszych… Tyle, że kolejne kolejki bez rewolucji, to kolejny krok do mistrzostwa Rossonerich. Mistrzostwa, które w obecnej sytuacji i przy aktualnej dyspozycji potentatów, nikogo już nie zdziwi.
I w całej Italii, tylko Nerrazzuri nie zaśpiewają- ”Myślę, że nie stało się nic”.

sobota, 2 kwietnia 2011

Cosa nostra e vostra??? - czyli tym razem o Lidze Mistrzów.

            Także  w tym roku los skojarzył Internazionale  i Bayern. Także w tym roku była to walka o coś więcej niż awans. Także w tym roku oba zespoły były ostatnimi (lub przedostatnimi) przedstawicielami swoich lig w LM, jak i w europejskich pucharach w ogóle. Stąd żadnego zaskoczenia nie stanowiło podwójne dno tej potyczki. Włosi i Niemcy znów walczą między sobą.
To, ile drużyn grać będzie o pieniądze LM, a ile będzie udawać rywalizację w biedniejszej Lidze Europejskiej zależy od wskaźników, punktów, wyników… itd. A szczerze, to od tego kto przejdzie dalej. Także w tym roku Inter okazał się lepszy, choć nie bez problemów.
            Nie będę obiektywny. Nie do tego stworzono blogi.  Emocje  w trakcie tego  spotkania były ogromne, humory zmienne, a wynik sprawiedliwy. Inter zwyciężył i mimo, iż niewielu w to wierzyło, wciąż zachował szansę na obronę tytułu. Gdyby wsłuchiwać się w puls Mediolanu i w głosy, które dochodziły ze zgrupowań Nerazzurich, to pewnie można by rzec, że przesłanki tego były. Piłkarze Internazionale obsesyjnie, jak utrzymują źródła, myśleli o rewanżu na Allianz Arena i nikt nie dopuszczał myśli o porażce. Przegraną na San Siro uznawali za koszmar, największą plamę w ich sportowych karierach. Plamę, którą z niespotykaną agresją i determinacją chcieli jak najszybciej zmazać.
Mecz był niesłychanie emocjonujący i, nie wdając się w szczegóły, udowodnił, że Inter ma pokłady ambicji i fantazji wręcz niespotykane, ale brakuje im taktycznego wyrachowania i „zimnej krwi” tak charakterystycznej dla drużyny Mourinho. Leonardo jest czarodziejem, dobrym duchem i największym fanem drużyny. Ale fakt, iż nie potrafi „postawić autobusu w bramce” gdy wymaga tego sytuacja, nie rokuje sukcesów. Nie byłoby zwycięstwa w LM gdyby nie wygrana w Mediolanie z Barceloną, to fakt. Ale nie było by go także, gdyby nie heroiczne catenaccio w meczu  rewanżowym, po niesłusznej kartce dla Motty. Catenaccio, które spowodowało, że jedyną szansą Barcy na odegranie się było włączenie zraszaczy uprzykrzających celebrowanie pokonanie rywala na jego własnym terenie.
Odsłonę mediolańską potyczki z „Dumą zraszaczy” oglądałem w restauracji w Neapolu. I nie mam złudzeń - specjalnego sentymentu do Internazionale nie wyczułem. Była radość po bramce Pedro, była po bramce Interu, pojawiały się złośliwe komentarze o Mediolańczykach. Najpierw nie rozumiałem, później przytaknąłem- „było, nie było jestem na południu”.
A piszę o tym w rocznicę zjednoczenia Włoch przez Garibaldiego, zjednoczenia które wszystkim wydaje się pozorne i wątpliwe. Nic nie łączy Neapolitańczyka z mieszkańcem Turynu. Bari i Mediolan- to wciąż odrębne galaktyki. Genoa i Palermo… leżą nad morzem… nic więcej.
Czy więc zwycięstwo Interu nad Bayernem znaczyło coś dla przeciętnego mieszkańca Włoch. Wierzę, że tak. A w wierze tej utwierdza mnie pamięć jednego zdania, które usłyszałem we wspomnianej restauracji w Neapolu. Będąc największym fanem Nerazzurich w owym miejscu usłyszałem w przerwie od neapolitańczyka- „ Vinciamo, vinciamo”.
A jednak „my” pomyślałem…
To dobrze. Już wkrótce mecz z Schalke.

niedziela, 13 marca 2011

Zamienię Ciebie na lepszy model czyli o minionej kolejce słów kilka


            „Mecz był…”- Tak, cytując znany monolog Macieja Stuhra, można by powiedzieć o hicie Juventus – Milan. Spotkanie nudne, długie (choć przecież dziewięćdziesiąt parę minut), z nikłą dawką sportowych emocji. I można przytaczać liczby, czy pisać o tym ilu strzałów w tym spotkaniu bianconerri nie oddali, choć mogli. Ale każdy fan calcio widział to, co niektórzy chcą forsować na „Derby d’Italia”. Na uwagę zasługuje tylko bramka strzelona przez Gatusso (nie zdarza mu się to zbyt często) oraz fakt, że wygrana rossonerich stawia ich na pole-position do scudetto. Wygrana tym cenniejsza, że odniesiona z większym trudem, niż w poprzednim tygodniu przeciwko Napoli.
            A propos.  Pisałem o spodziewanym przeze mnie spadku formy  Azurri.  I nie pomyliłem się. Bezbramkowy remis z broniącą się przed spadkiem Brescią, przy zwycięstwach duetu z Mediolanu optymizmem nie napawa. A, że i Lazio, i Udinese wygrały swe spotkania, to pod Wezuwiuszem robi się dość gorąco w kontekście walki o LM.
            Inter pokonał u siebie Genoę, strzelając pięć bramek i skrada się za plecami swego rywala zza miedzy, czekając pokornie na jego potknięcie.
Pierwsze zwycięstwo pod wodzą Montelli zaliczyła Roma, ale i tak o ocenie tego zespołu zadecydują tylko niedzielne derby. Faworyta jak zwykle trudno wskazać, ale biorąc pod uwagę potencjał obu zespołów i ostatnie sezony, osobiście wskazałbym na giallorossich. Co przy obecnym układzie tabeli oznaczałoby, że będzie jeszcze ciekawiej, niż jest.
            Z cyklu: ławka trenerska. Serse Cosmi przegrał swój pierwszy mecz jako trener Palermo, co wydaje się potwierdzać, że problemem tej drużyny było coś więcej niż tylko Delio Rossi. Ale ponieważ,  jak mówi stare powiedzenie, „łatwiej wymienić trenera niż piłkarzy” tropem prezesa Palermo poszli włodarze Sampdorii.  Di Carlo został zdymisjonowany. A to akurat droga na skróty. Przegrana z Ceseną (3:2), zwłaszcza w stylu który zaprezentowali, optymizmem nie napawa, ale czego właściwie można oczekiwać po stracie duetu Cassano-Pazzini??? Abstrahuje od faktu, iż zawodnikom beniaminka wychodziło w tym meczu wszystko co mogło. Ale jedenastce z Genoi już od kilku spotkań brak jakiegokolwiek pomysłu i wyrazu. Na dodatek widać to nawet w meczach wygranych (patrz  Roma). A to efekt wymienionych transferów. Ale ponieważ mercato już zamknięte…
Inaczej ma się sprawa w Juve. Tam zmieniono trenera (Ferrara), następnie pół składu (Amauri, Diego itd.) i wobec obecnych wyników(a właściwie ich braku) można wrócić do pkt. 1. Przynajmniej logika jest zachowana. Gazety już spekulują, a faworytem jest G. Vialli, który ostatnie 9 lat spędził poza ławką trenerską.
Czarne chmury zebrałyby się pewnie też nad Ballardinim, bo sytuacja Genoi lepsza od rywala zza miedzy nie jest. Ale tu musimy poczekać. Mecz z Internazionale obejrzał z trybun (efekt czerwonej kartki w meczu z Catanią), więc pewne alibi ma. Na jak długo?

piątek, 4 marca 2011

Ci sono solo due??? czyli o minionej kolejce słów kilka

            Kolejna seria spotkań ligi włoskiej zdała się przynieść kilka kluczowych dla trwającego sezonu odpowiedzi. Napoli, mimo wielkich nadziei swoich fanów, prawdopodobnie nie włączy się skutecznie do walki o tak upragnione na południu scudetto. Powiedzieć, że w bezpośrednim starciu, straciło kolejne 3 punkty do prowadzącego Milanu, to nie powiedzieć nic. Zarówno poniesiona strata, jak i rozmiary porażki, a przede wszystkim forma jaką zaprezentowali, zapiszą się w ich pamięci i od dziś częściej oglądać się będą za siebie, niż śledzić wyniki podopiecznych Allegriego. Azurri wielokrotnie pokazali wprawdzie, że nie powinno się ich skreślać do 95 minuty, ale bilans meczów na Giuseppe Meazza w tym sezonie (0 pkt, 0 bramek zdobytych, 6 straconych), nie pozostawia chyba złudzeń. Dwie jedenastki ze stolicy mody pozostają poza zasięgiem graczy Mazzariego i jeśli same sobie nie zaszkodzą, to trzeba będzie się zadowolić trzecim miejscem. Miejscem, na które właśnie Napoli spadło, po sobotnim, wyjazdowym zwycięstwie Internazionale nad Sampdorią. 
           Nie zmienia to faktu, iż pozostaję pod wrażeniem jedenastki spod Wezuwiusza i postępu jaki dokonała w ciągu ostatnich lat. Pokonać potrafili przecież zarówno Romę, jak i Juve co nawet wobec wyraźnego kryzysu tych zespołów jest osiągnięciem.
Z kolei Rossoneri wydają się mieć kryzys już za sobą. Po słabym meczu z Chievo i  potyczce z Tottenhamem Milan zagrał dobre spotkanie i po raz kolejny nie pozwolił zmniejszyć dystansu goniącym go drużynom. Narzucił swój styl gry i chyba nawet przez chwilę nie czuł się zagrożony w poniedziałkowym meczu. Jeśli Ibrahimovic i spółka nie potkną się w sobotę na  wyjeździe z Juve, to przerwanie hegemonii Interu na półwyspie Apenińskim będzie coraz bardziej realne.
Roma wciąż nie potrafi zdobyć kompletu punktów. Pomimo podjętej wreszcie decyzji, iż Wieczne Miasto i ”wiecznie drugi” trener to zła kombinacja, z Parmą udało się tylko zremisować. Prowadzenie 2:0 po pierwszej odsłonie zdało się uśpić czujność podopiecznych Vincezo Montelli, za co Totti i koledzy zostali skarceni dwukrotnie przez niechcianego w Turynie Amauriego. A że odbyło się to dość szybko (5 minut) i  pod koniec meczu, to straty nie odrobili i powodów do zaprezentowania przez nowego szkoleniowca „un aeroplano” (tym razem już za linią boczną) nie było.  Zresztą nie było też "składowych" sensacji. Od pierwszej minuty na boisko wybiegł Totti (niedawny kolega z boiska Montelli), a najlepsi trzej zawodnicy giallorossich (Boriello, Menez i Vucinic) zagrali tylko po kilkadziesiąt minut i to na zmiany. Brak wykorzystania takiego potencjału, jakiego Roma, w mojej opini, nie miała już dawno, musi przełożyć się na słabe wyniki. Dla jedenastki z Olimpico ten sezon mógłby się już właściwie zakończyć, gdyby nie pewien szczegół.  Punktem honoru stanie się to, aby w przyszłym sezonie zagrać w pucharach. I to nie dlatego, że na LE zależeć może nowemu właścicielowi. Ani piłkarzom klubu, który ambiwalentny stosunek (zresztą jak reszta ekip Serie A) do tych rozgrywek już pokazał. W pucharach (być może nawet w Lidze Mistrzów) zagra Lazio.
Alexis Sanchez i Antoni Di Natale wpadli na weekend na Sycylię. Rezultat? Palermo rozstrzelane 7:0 (w wewnętrznym pojedynku 4:3 dla gracza z Chile), dwie czerwone kartki, wybite z głowy marzenia o pucharach i zwolniony Delio Rossi.  Dobrze, że Etna wciąż stoi. W końcu w maju wjechać ma na nią Giro.  A tym, co w ogóle od tygodni wyprawia w Serie A Udinese, jeszcze się zajmę, bo zasługuje to na znacznie szerszy komentarz.
Dzień wcześniej na Sycylii też było gorąco. Catania ograła Genoe 2:1, a Błażej Augustyn, który zagrał od pierwszej minuty, otrzymał czerwoną kartkę, czym uchronił drużynę od niechybnej straty bramki. Biorąc pod uwagę, że to jego 15 kartka (3 czerwona) w 23 meczach (sic!) we Włoszech, trzeba przyznać, że swojego fachu już się nauczył. Takich statystyk pozazdrościłby mu sam Matrix za najlepszych lat. Tak dalej Panie Błażeju, a o  „zero z tyłu” na Euro możemy być spokojni! Na boisku i poza nim działo się sporo, a sędzia pokazał jeszcze 3 czerwone kartki przyjezdnym z Genoi, ale podopieczni Ballardiniego kończyli mecz w dziesiątkę. Czy to możliwe? W najpiękniejszej lidze świata tak.